Potomkowie dawnych właścicieli gruntów, zabranych pod kopalnię, wynajęli prawnika i starają się o zwrot ziemi, z której zostali przed laty wywłaszczeni. Chcą też wiedzieć, dlaczego nikt ich nie zapytał, czy nie chcą ziemi swych przodków odzyskać, tylko wystawia się działki na sprzedaż. Starostwo odpowiada, że ogłoszenia były, a roszczenia są spóźnione o wiele lat - czytamy w Tygodniku "Echo".
Kopalnia "Czeczott" zmieniła życie wielu mieszkańców Woli. Pewnego dnia dowiedzieli się, że muszą zostawić swe gospodarstwa, na których żyli od pokoleń, przenieść się w inne miejsce, i zaczynać od nowa - dla dobra wyższego, jakim miała być kopalnia. Po ok. 20 latach kopalnia została zlikwidowana. Dziś przypomina o niej sterczący szyb. I grunty, które zostały.
Około 20 osób (dawnych właścicieli i ich spadkobierców) postanowiło spróbować walczyć o zwrot ziemi. Reprezentuje ich mecenas Ryszard Klimkiewicz. Powołuje się na ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami, zgodnie z którą ziemia wywłaszczona nie może być użyta na inny cel niż określony w decyzji o wywłaszczeniu, chyba że właściciele lub spadkobiercy nie złożą wniosku o zwrot. W razie zaś powzięcia zamiaru użycia wywłaszczonej nieruchomości na inny cel, trzeba powiadomić pierwszego właściciela i dać mu szansę możliwości zwrotu.
- W tym przypadku nie było tej informacji. Dlaczego? - pyta pełnomocnik mieszkańców. Jak dodaje, starostwo ogłasza za to przetarg i sprzedaje działki.
Naczelnik wydziału geodezji Adam Urbanek mówi, że informacja w formie ogłoszenia była w Biuletynie Informacji Publicznej starostwa, dodatkowo na stronie głównej w zakładce Sprzedaże i na tablicy ogłoszeń starostwa i Urzędu Gminy Miedźna . - Nie ukrywaliśmy też w prasie, że będziemy sprzedawać działki - mówi.
Starosta Paweł Sadza dodaje, że to grunt Skarbu Państwa - wojewoda nie zgłaszał żadnych wątpliwości, wydał zgodę na sprzedaż. - Jak ustawa wskazuje, ogłoszenie musi wisieć minimum dwa miesiące. Dopilnowaliśmy tego. Nie sposób wracać do każdego pierwotnego właściciela nieruchomości, bierzemy pod uwagę stan obecny. Nie przypuszczałem zresztą, że ktokolwiek się w tej sprawie do nas zwróci - tłumaczy.
Naczelnik A. Urbanek wyjaśnia, że roszczenia ludzi są spóźnione co najmniej o kilkanaście lat. Bo Ustawa o gospodarce nieruchomościami mówi, że jeżeli przed wejściem jej w życie, czyli przed 1998 r., przedsiębiorstwo państwowe nabyło prawo użytkowania wieczystego nieruchomości (decyzją wojewody), te roszczenia z automatu są bezzasadne.
- Dlatego starosta pszczyński, jako organ wydający rozstrzygnięcie,
musiał umorzyć te postępowania, bo roszczenia te miały prawo zaistnieć do roku 1998, a nawet wcześniej, w momencie gdy Nadwiślańska Spółka Węglowa nabywała prawo użytkowania wieczystego tych gruntów. To w tym czasie była jedyna możliwość starania o zwrot - uważa naczelnik. - Mamy co prawda grunty, gdzie albo Kompania Węglowa, albo jej poprzedniczka nie nabyła prawa użytkowania wieczystego, ale to minimalny teren. Większość to grunty, do których uzyskano wpis w księgi wieczyste - dodaje.
Od naczelnika Tygodnik "Echo" usłyszał też, że nawet gdyby umożliwić dawnym właścicielom prawo pierwokupu, musieliby zapłacić zwaloryzowaną kwotę za działki. A jakie to kwoty? - Na pewno nie więcej niż wartość oszacowana przez rzeczoznawcę - mówi naczelnik Urbanek.
Pełnomocnik mieszkańców przygotowuje odwołania do wojewody. Uważa, że nie było podstaw do umorzenia postępowań. Jak podaje Tygodnik "Echo", mieszkańcom opłaciłoby się zapłacić za grunty tyle, na ile je oszacowano. Warte są dziś więcej, bo ma powstać elektrownia.