Już nie kuchnia polska, ale azjatycka. "Kmiecia" zastąpił bar orientalny "Dong Do"
W restauracji "Kmieć" zawsze królowała polska kuchnia. Teraz zamiast schabowego i krokietów zjemy tu wieprzowinę w pięciu smakach i sajgonki. Kultową restaurację przed paroma tygodniami zastąpił bowiem bar orientalny "Dong Do", prowadzony przez polsko-wietnamskie małżeństwo. Czy smak zupy krewetkowej serwowanej przez pochodzącą z Hanoi, przesympatyczną Nap, przekona zatwardziałych fanów kuchni polskiej w tym miejscu?
Przez ostatnie lata z zainteresowaniem śledziliśmy losy restauracji "Kmieć", miejsca uchodzącego za wyjątkowe na mapie Pszczyny, przede wszystkim ze względu na długą historię istnienia i kuchnię, która swego czasu podbijała podniebienia tak mieszkańców, jak i przyjezdnych. W czasach swojej świetności był to jeden z bardziej reprezentatywnych lokali w okolicy. Natomiast gdy w gastronomii wzrosła konkurencyjność, "Kmieć" miał zawsze wierne grono klientów i oferował polskie dania, których zaczynało brakować w innych lokalach. Dziś jednak nie szukajmy w nim już kotleta schabowego. Co prawda pan Kazimierz Wuss, wyspecjalizowany w polskich smakach kucharz, przyrządzi go bez problemu, ale to nie on, lecz jego małżonka dzierży w rękach kuchenną władzę przy Piekarskiej 10. - Ja tu tylko sprzątam - mówi skromnie pan Kazek, który wraz ze swoją drugą połową uruchomił niedawno bar orientalny "Dong Do".
Nazwa baru nawiązuje do miejscowości położonej w Wietnamie, w której urodziła się Bich Ngoc Wuss, nazywana przez wielu Nap. W menu mamy głównie kuchnię wietnamską, tajską i japońską, które konkretyzują się na talerzach i półmiskach w postaci mięs, owoców morza, ryżu czy makaronu ryżowego w różnych odsłonach. Propozycji jest mnóstwo, i jak zaznaczają właściciele, każda z nich jest dostępna. Kosztujemy zupy z krewetek, bardzo intensywnej i aromatycznej, pysznych sajgonek, wołowiny na ostro oraz najczęściej ostatnio zamawianego dania, czyli kaczki po wietnamsku. W kuchni Nap wraz z jeszcze jednym kucharzem z Wietnamu uwijają się przy pracy.
Jest 11 listopada, ale klientów ciekawych orientalnych smaków w tym dniu nie brakuje. Przed wejściem wisi też polska flaga, a pan Kazimierz mówi, że żona jest w Polsce bardzo szczęśliwa. Zostawiła Hanoi, a w nim nieudane małżeństwo i przyjechała do Polski z myślą o lepszym życiu. Było to 6 lat temu. Z panem Kazkiem, wtedy wdowcem, poznali się w restauracji w Bytomiu, w jednej z kilku prowadzonych przez brata Nap, który do Polski z Wietnamu przyjechał już w latach 80. Wkrótce Wietnamka poślubiła o 10 lat starszego od siebie Polaka. - Wiem, jak niektórzy myślą o takich małżeństwach, ale nam naprawdę dobrze się razem żyje. Dogadujemy się w różnych językach. Po wietnamsku, po angielsku, po polsku, czasem też po niemiecku, a jak trzeba to i na migi. Pokłócić się też umiemy. Ale z tych kłótni zawsze wyciągamy wnioski. Ja sam pochodzę z Goczałkowic, a razem z żoną mieszkamy w Bielsku-Białej. Pyta pani czemu Pszczyna. Chcieliśmy otworzyć w końcu coś własnego i różne lokale oglądaliśmy, ten był najlepszy. Żona uwielbia Pszczynę. I kuchnię polską też lubi. Jak gdzieś idziemy coś zjeść na mieście, to najchętniej zamawia golonkę - uśmiecha się pan Kazimierz. Po obydwojgu widać, że są razem szczęśliwi.
Skoro już jesteśmy przy golonce, pytamy pana Kazka, czy zna historię "Kmiecia" i czy nie miał oporów przed otwieraniem w tym miejscu lokalu z ofertą tak odmienną od poprzedniej. - Znam historię, owszem. Ale ona mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Ludzie dopiero nas poznają, są tacy, którzy przychodzą obejrzeć menu i potem wychodzą, ale jednak nie możemy narzekać na brak ruchu. Mamy też bardzo konkurencyjne ceny, a porcje są takie, że niektórych dań nawet ja sam nie zjem w całości. Wnętrze jak na razie za bardzo się nie zmieniło. Przede wszystkim wyposażyliśmy kuchnię w nowe sprzęty i naczynia niezbędne w przygotowywaniu dań azjatyckich. Są akcenty, ale będzie na pewno więcej dekoracji, a na wiosnę chcielibyśmy otworzyć tu ogródek - mówi pan Kazimierz Wuss. Zdradza też, że sam jest z wykształcenia kucharzem, wiele lat pracował w barach i restauracjach, ale przebranżowił się, gdy gastronomię zmiażdżyła pandemia. Choć zarabia teraz w innym zawodzie, zaraz po pracy przyjeżdża do Pszczyny i pomaga żonie. Kuchni wietnamskiej dopiero się uczy. Namyśla się też, czy w przyszłości nie umieścić w ofercie Dong Do kilku polskich dań. Ludzie różnie radzą, więc jeszcze zobaczy.
Otwarcie "Dong Do" miało miejsce przed paroma tygodniami. Nowi właściciele nie promowali w mediach tego wydarzenia. Powstał fanpejdż na Facebooku, ale swoje zrobiły przede wszystkim intensywnie żółte banery z nazwą, wiszące na budynku dawnego "Kmiecia". Pan Kazek uprzedza, że jest to tymczasowe rozwiązanie i wkrótce zostanie zastąpione innym, bardziej adekwatnym do położenia lokalu.
Bar "Dong Do" to niejedyny bar orientalny w Pszczynie. Przy ul. Sokoła już od wielu lat działa Thang Long, który również ma swoją wierną klientelę.